pismo111

Refleksji o języku ojczystym ciąg dalszy…

Zapraszamy, kontynuując temat Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego do zapoznania się z twórczością naszego ucznia Szymona z klasy 4b

„Jak powstała Oceania”

Gospodarz prawi z Wernyhorą,
Bohun się z Michałem piorą,
Wokulski pieniądze zarabia,
A Soplicom grozi Hrabia,
Balladyna nóż wyjmuje,
Kordian z Mont Blanc zlatuje,
Kochanowski tęskni Urszuli,
Żywoty Anonim opisuje króli,
Barykom śnią się domy szklane,
A Słowacki pisze „Testament”,
Antygona grzebie brata,
Odyseusz z wojny wraca,
Prometeusz płomień kradnie,
Olimpu bogowie żyją snadnie,
Grecja się przed Persją broni,
Galię zdobywają Rzymu legiony,
W Polsce wybucha reduta Ordona,
Bo pod zaborami Polska kona,
Lub trwa sielanka wielce miła,
Bo w „złotym wieku” Polska żyła,
I wtedy ślachcic na gospodarstwie,
Równy był Fürstom w cesarstwie,

„Ale to wszystko durne jest i stare,
Lepsze są dziś rozrywki i zabawy,
Książki czytać dobrze jest za karę,
A do teatru iść trzeba z wiadrem kawy,”

„Na cóż komu Wernyhora, gdy ta aktorka wyszła za tego aktora?
Na cóż komu Bohun z Michałem, gdy piłkarza odznaczono medalem?
Na cóż Wokulski komu się przyda, gdy większość pieniędzy już dawno wydał?
Na cóż komu jacyś Soplicowie, no chyba, że mowa o „Soplicy” na półce sklepowej?
Na cóż komu Balladyna, skoro jej rządy każdy rząd przypomina,
Na cóż komu Kordiana pamiętać, skoro każdy się może po Alpach pałętać?
Na cóż komu zmarła Urszula, skoro my we własnych toniemy bólach?
Na cóż komu króle, skoro już ich na świecie prawie nie ma w ogóle?
Na cóż komu Baryki doświadczenia, kiedy komunizm może spełnić pragnienia?
Na cóż komu Słowackiego testament, skoro mi tam nic nie przepisane?
Na cóż komu Antygony los tragiczny, kiedy pewien polityk dylemat ma identyczny?
Na cóż komu Odysa podróże, skoro każdy może podobne zamówić w turystycznym biurze?
Na cóż komu kraść płomienie, skoro można zapalniczkę kupić na „cepeenie”?
Na cóż komu Olimpem się ciekawić, skoro prawdziwe bogi mają się na gali zjawić?
Po cóż Grekom obrona, skoro nieważne w czyich lud pracujący jest szponach?
Po cóż komu podbijać Galię daleką, skoro jest szansa zostać kaleką?
Po cóż wysadzać jaką redutę, skoro do Francji odpływa kuter?
Po cóż komu na wsi się bawić, skoro można się jeszcze czymś tam zarazić?
Po cóż komu wspominać szlachecką demokrację, skoro dziś mamy nową sarmację?
Po cóż komu w ogóle myśleć w świecie, skoro tylu innych jest lepszych w tym przecież?"

Powiedział głupiec siedząc przed teleekranem,
Lecz jako, że to już były pewne dywagacje,
Czarną „Wołgą” dom opuścił nad ranem,
I na wieczyste się udał wakacje,
A byt jego i myśli jego -
- wymazane.

"Krótka gawęda o mowie polskiej"

Jaka jest polska mowa?
Trzeszcząca niczym śnieg pod butami,
Żywa i silna niczym zielona dąbrowa,
Niczym jesień świszcząca wiatrami,
I grzmiąca jako chmura burzowa,

To mowa posłuszna i oddana,
Twemu pióru będzie wierna,
I znajdzie w tobie swego pana,
Jeśli dojrzysz ogrom jej piękna,

Gdy ją poprosisz,
Zachrzęści listowiem,
Gdy ją zawołasz,
Echem odpowie,
Gdy wyjmiesz szablę,
Zabrzdęknie żelazem,
A gdy się pomodlisz,
Będzie twym ołtarzem,

To szorstka mowa sądowych rot,
I radosna mowa fraszek,
Rytmiczna jak żołnierski krok,
I szeleszcząca jako krzaczek,

To mowa piękna i podniosła,
Wieczność i potęga poety,
Bo choć każdego się skończy historia,
To poeta non omnis moriar,
I choć jego ciało zamkną w trumnę,
On przeżyje w swym dziele,
Gdzie na wieki stoi:
"Ja nie wszystek umrę"...,

To mowa pielgrzyma,
Co się na obczyźnie trudzi,
Wśród obcych flag i obcych ludzi,
Wieszcząc wizje i objawienia,
Misję spełniając swoją wielką,
Którą mu niebiosa dały do spełnienia,
Bo choć stalowe pordzewieć mogą bagnety,
Rdza oszczędzi cięte strofy pielgrzyma-poety,

To mowa tych, którzy w kraju zostali,
I znikając w dymie salw,
Miast książek, rozkazy wydawali,
"Ładuj, nabij, celuj, pal!",
Póki im pocisków starczyło,
A gdy się skończyły ołowiane pociski,
Dalej w zaborcę wrażego strzelali,
Działem, które się zwało "Język Ojczysty",
I które takie kule nosiło na wszystkie strony:
Proste i piękne "bądź pochwalony!",
I wersety dzieł pielgrzyma-artysty,

To mowa prosta i zabawna,
Rubasznego wujka na weselu,
I ironiczna mowa królewskiego błazna,
W zamku na Wawelu,

To mowa, która przetnie epitetem,
Metaforą zauroczy,
Onomatopeją zagra jak klarnetem,
I oksymoronem zaskoczy,
To mowa, która od Odry i Nysy do Sanu i Buga,
Przez Kordiana, Sopliców, Zagłobę,
Od pokoleń bawi, straszy, kocha, ruga,
Szerzy jedność, a czasem niezgodę,

A wreszcie - to mowa twoja i moja,
Spuścizna pokoleń i nasz skarb prześwięty,
A w każdym jej słowie od Lecha i Mieszka,
Biały orzeł na czerwonym niebie leci zaklęty,
Każdy przecinek stoi jako gród piastowy,
W długich zdaniach wody Wisły płyną,
Wykrzyknik grzmi jak powstańców okrzyk bojowy,
A pod płaszczem nawiasu pielgrzymi się kryją,

Stąd ta konkluzja zaiste prawdziwa:
Póty Polska żywa, póki polski się odzywa,
Póty polski się odzywa, póki Polak nie jest głupi,
I swego języka z szacunkiem używa,
Wiedząc, że się każda na Ojczyźnie skrupi,
Zbrodnia na mowie niegodziwa.

"Fundament"

Stał sobie człek w pogodny dzień,
Wtem nadeszły chmury burzowe,
Niebo czarne ozwało się gromem,
Wiatr prędki wyrwał każdy pień,
Ale człekiem nie zachwiał w żadną stronę,

Widząc to człeka w staniu uparcie,
Grom i grzmot uderzyły raz wtóry,
Rozlały morza i skruszyły góry,
Lecz człek stał na swej warcie,
I nic sobie nie robił z wrażej wichury,
Żywioł potężny ryczał i błyskał,
Dął wiatrem, lał deszczem,
Bił gradem i sypał śniegiem,
Lecz człek nie opuścił stanowiska,
I dumnie wciąż patrzył przed siebie,

Ozwał się wreszcie pełen zawodu,
Pozbywszy się mórz i wysokich gór,
Głos ducha burzowych chmur,
Który z jakiegoś dziwnego powodu,
Nie mógł potrząsnąć człowiekiem,

„Czemu człeku stoisz niewzruszenie,
Kiedy ja - pan grzmotów i chmur,
Który drzewa mogę łamać w pół,
Stanąłem potężny naprzeciw ciebie,
I czyniłem wszystko by zadać ci ból?”

Do onego chmur wielkiego króla,
Człek uśmiechnął się serdecznie,
Nabił i zapalił wrzoścową fajeczkę,
Gdy się uniosła zeń dymu chmura,
Pyknął dwa razy i rzekł wreszcie,

„Choćbyś drogi mój włodarzu burzowy,
Dął i lał, grzmiał i bił, prosił i wołał,
To się nawet na krok ruszyć nie zdołam,
I nie dam rady schylić przed tobą głowy,
Bo ja tradycją wrosłem w ziemię,
W grunt wkopałem się rodziną,
Przez język mi kręgi usztywniło,
Me nogi są historii korzeniem,”

„I powiesz pewno, że to głupio tak stać,
Ślepym na gromy ciskane przez ciebie,
Ale podczas gdy wiruje cały świat,
Ja przynajmniej jestem odniesieniem,”

Choćbyś miał człeku czterysta pięter,
A pogardził solidnym fundamentem,
Bój się burzowego chmur włodarza,
Bo choćby najwyższym – nawet wietrzyk lebiodom zagraża.